środa, 30 kwietnia 2014

Wielka Rafa Koralowa

Daaaaaawno nie było żadnego wpisu, przyznajemy się z pokorą. Złapaliśmy strasznego lenia i tak to jest jak się odkłada pisanie, to potem coraz trudniej do tego wrócić. W tym czasie widzieliśmy wiele pięknych, zachwycających miejsc i przeżyliśmy fantastyczne chwile. Pożegnaliśmy się z Nową Zelandią i zawitaliśmy do Australii. Na początku był odpoczynek od ciągłego jeżdżenia i tydzień wrażeń w Cairns na północy stanu Queensland i kilkaset kilometrów na północ od zwrotnika Koziorożca. Nareszcie mogliśmy nacieszyć się ciepełkiem i prawdziwie tropikalną pogodą. Temperatura nie spadała poniżej 25 stopni zarówno w dzień jak i nocy. Oczywiście pierwszego dnia doświadczenie różnicy temperatur po dość chłodnej już wtedy Nowej Zelandii spowodowało, że czuliśmy się kompletnie wypluci. Mając nadzieję na szybką aklimatyzację na kolejne trzy dni zaplanowaliśmy tak długo oczekiwane nurkowanie i snorklowanie. Co rano wypływaliśmy łodzią z około 60 osobami na pokładzie na Wielką Rafę Koralową. Pierwszy dzień był najtrudniejszy, bo jak się okazało morze w tym czasie było dość niespokojne, a samo dopłynięcie do jednego z wielu miejsc na rafie zajmuje około 1,5 godziny. Oboje cierpimy na chorobę morską, która oczywiście dała się nam we znaki. Zresztą nie byliśmy jedyni, tylny pokład szybko zapełnił się pasażerami, z których każdy miał w ręku papierową torebkę i bardzo mętny wzrok. To było nawet zabawne, ale odczuwanie mdłości przez 1,5 godziny szybko popsuło nastrój. Biedny Kuba zdecydowanie był bardziej poszkodowany, a ja starałam się szybko podawać kolejne torebki…

Kiedy już w końcu dostaliśmy się do rafy nareszcie można było odetchnąć. Szybko przygotowaliśmy się do wejścia pod wodę. A tak już czekał na nas zupełnie inny świat. Prawdziwe bogactwo ryb, korali i przedziwnych stworów. Niesamowita różnorodność kolorów i kształtów. Już za pierwszym razem widzieliśmy żółwia i rekina. Kuba w trakcie swoich kilkudziesięciu nurkowań w Egipcie nigdy nie widział tylu stworów naraz :) Widzieliśmy też ogromną rybę Napoleon fish, która jest całkiem przyjacielska, dała się nawet pogłaskać i uprzejmie pozowała do zdjęć.


W pewnym momencie zauważyłam bardzo ciekawą, kolorową rybę i chcąc przyjrzeć się bliżej zaczęłam płynąć w jej kierunku. Zatrzymał mnie nasz przewodnik i pokiwał groźnie palcem po czym szybko odpłynęliśmy w przeciwnym kierunku. Na powierzchni okazało się, że była to Trigger Fish, która jest bardzo terytorialna i jeżeli podpłynie się zbyt blisko, to można skończyć z rybą przyssaną do czoła!!! Doszłam do wniosku, że pomimo tego iż mamy uprawnienia i moglibyśmy nurkować tu samodzielnie, to jednak opcja z przewodnikiem jest duuuużo bezpieczniejsza. Zwłaszcza jeśli nie zna się zamieszkujących rafę stworzeń i nie wie, czy bliższe spotkanie może zakończyć się tylko ugryzieniem, czy może wstrzyknięciem trucizny.
Po doświadczeniu choroby morskiej, przez kolejne dwa dni codziennie rano zabezpieczaliśmy się środkami na chorobę lokomocyjną, co przy zbliżającym się kolejnym cyklonie na naszej trasie okazało się zbawienne. 
Kuba zmontował filmik z naszych kilku dni pod wodą, więc zapraszamy na YouTube. Najlepiej oglądać go w wysokiej rozdzielczości (1080p)


piątek, 4 kwietnia 2014

Hela i Kuba w Śródziemiu

Pomysł wybrania się na objazd po Nowej Zelandii zaczął mi kiełkować w głowie ponad dziesięć lat temu. Stało się to za sprawą Petera Jacksona i jego idei nakręcenia "Władcy pierścieni" w krajobrazach swojego rodzinnego kraju. Osadzenie tolkienowskiego Śródziemia w Aotearoa, jak nazywają Nową Zelandię Maorysi, było strzałem w dziesiątkę. Przyznają to chyba wszyscy, którzy widzieli filmową trylogię i podziwiali wszystkie zapierające dech w piersiach zdjęcia. Ale był to strzał w dziesiątkę również z punktu widzenia promocji tego odległego kraju. Strzał na tyle celny, że ostatnio przy okazji promocji drugiej części "Hobbita" na oficjalnej stronie Nowej Zelandii, promującej tutejszą turystykę, tematem przewodnim było właśnie zwiedzanie prawdziwego Śródziemia. Trudno więc było nie ulec choć trochę tym nawiązaniom do świata fantasy i nie zacząć tropić miejsc, które "zagrały" u Sir Petera.
O naszych wizytach w Hobbitonie i Mordorze pisałem już we wcześniejszych postach. Jednak na tym nie skończyliśmy tolkienowskich poszukiwań.
Plan na wtorek jest jasny

Na Wyspie Północnej najwięcej planów zdjęciowych zlokalizowanych było w okolicach Wellington, czyli najluźniejszej małej stolicy na świecie (the coolest little capital in the world), bo takie miano nadał temu miastu wydawca przewodników Lonely Planet. W Wellington oprócz wytwórni samego Petera Jacksona mieszczą się rownież Weta Digital i Weta Workshop - pracownie, które wyprodukowało efekty specjalne, rekwizyty, miniaturowe modele, scenografię i charakteryzację do ekranizacji obu powieści Tolkiena. Nasza podróż przez prawdziwe Śródziemie nie mogła się obyć bez wizyty w Weta. Mieliśmy więc okazję zajrzeć do warsztatów wypełnionych rekwizytymami nie tylko z "Władcy pierścieni" i "Hobbita", ale rownież z "Opowieści z Narnii", "King Konga"czy "Dystrykt 9". Jeśli dodać, że Weta Digital stoi za efektami specjalnymi m.in. do "Awatara", "Genezy planety małp", "Człowieka ze stali", "Avengers", "X-Men", "Ironmana" i produkcją "Przygód Tintina", okazuje się, że niepozorne drewniane budynki w willowej dzielnicy Wellington kryją w swoich ścianach prawdziwą fabrykę snów. I to fabrykę produkującą następne sny - między innymi kolejne części "Awatara" i "Przygód Tintina".
Replika Lurtza czyli największego Uruk-hai wystawiona w Weta Cave

Oko w oko z trollem

Poza Weta w Wellington znaleźliśmy miejsce, w którym Hobbici ukrywali się przed Nazgulem pod wielkim korzeniem drzewa. Niestety okazało się, że korzeń był tylko sztucznym elementem dekoracji. Oszukują nas w tych filmach na każdym kroku. Ale wszystko poza korzeniem było jak na filmie, nawet ciarki na widok ponurego lasu. Nie chcielibyśmy w nim usłyszeć dźwięku kopyt.
Tu stał Nazgul

Mając trochę czasu do zameldowania się na promie na Wyspę Południową, wybraliśmy się pod Wellington do Kaitoke Regional Park, gdzie z kolei kilkanaście lat temu bez udziału elfów zbudowano Rivendell. Teraz po miejscu, które w filmach otoczone jest magiczną aurą długowieczności, pozostało kilka tablic objaśniającymi, gdzie stał dom Elronda, a gdzie była sypialnia Froda. Ale nie wszystko stracone. Podczas naszego spaceru po Rivendell w krzakach trwały prace budowlane. Wygląda na to, że jedna z firm organizujących wycieczki śladami "Władcy pierścieni" pracuje nad odtworzeniem elfickich budowli przy pomocy podstawowego budulca w Nowej Zelandii - dykty.
Come, walk this path to Rivendell

Dolina, w której zbudowane było Rivendell

Przy okazji wizyty w Rivendell uświadomiliśmy sobie kolejną filmową mistyfikację. Otóż filmowe Rivendell położone jest w spektakularnej dolinie z wodospadami lejącymi się pionowo z jej stromych zboczy. Aotearoa oferuje i takie widoki, ale nie w okolicach Wellington, a w Fiordland na Wyspie Południowej. Widzieliśmy podobne doliny podczas wizyty w Milford Sound, więc możemy uznać, że Rivendell obejrzeliśmy w całości.
Kolejnych tropów filmowej trylogii szukaliśmy na Wyspie Południowej. Jedna ze scen, które mi szczególnie utkwiły w pamięci było rozpalanie stosów na szczytach górskich od Minas Tirith aż po Edoras. Scena ta powalała mnie z jednej strony swoim rozmachem, a z drugiej strony swoją prostotą i tym, jak ważną w niej rolę odgrywała dzikość gór. Jak się okazuje, początkowo ta scena miała być kręcona w okolicach Queenstown, czyli centrum turystycznego Południowych Alp. Jednak ze względu na zakaz palenia ognia wprowadzony ze względu na zagrożenie pożarowe, została nakręcona w okolicach najwyższego szczytu Nowej Zelandii czyli Góry Cooka i lodowców Franz Joseph i Fox, które są standardowym przystankiem na trasie objazdu Południowej Wyspy. Na miejscu okazało się, że widoki filmowe można było odtworzyć tylko z lotu ptaka, a właściwie helikoptera i mimo kapryśnej pogody udało nam się coś zobaczyć. O naszych spotkaniach z lodowcami i wycieczce lotniczej napiszemy w oddzielnym poście.
Gdzieś na tych szczytach płonęły stosy
Wyobraźmy sobie tu duże ognisko

Do filmów Jacksona wróciliśmy następnego dnia. W drodze z Franz Joseph do Wanaka mijaliśmy miejscowość Haast. Pilnie rozglądałem się na prawo i lewo, żeby wypatrzeć pierwowzór Martwych Bagien. Niestety Haast Swamps skutecznie się przed nami ukryły w krzakach, więc pojechaliśmy dalej. Jednak tego dnia byliśmy już mocno zdystansowani do szukania planów zdjęciowych. Oboje zgodnie ustaliliśmy, że w tym kraju, gdziekolwiek by poza terenami zamieszkanymi nie postawić kamery, można byłoby nakręcić jakąś część Śródziemia.
Następne miejsce, w którym był kręcony "Władca pierścieni", zaliczyliśmy przypadkowo. W Wanaka, czyli cichszej, mniejszej i naszym zdaniem sympatyczniejszej siostrze Queenstown, wybraliśmy się na szybką wycieczkę na górkę Rocky Mountain. Zrobiliśmy to, nie wiedząc, że w tym miejscu była kręcona scena marszu Drużyny Pierścienia przez pustkowia na południe od Rivendell. Miejsce jest jednak tak malownicze, że nawet nie mając wskazówek, gdzie szukać tropów Froda i spółki, obfotografowałem je dokładnie.
Hela na tle Śródziemia

Tędy maszerowała Drużyna Pierścienia

Do kolejnych miejsc trafiliśmy już jednak z pomocą przewodnika i GPSa.  Najpierw w drodze z Wanaka do Queenstown przez Crown Range zatrzymaliśmy się w miejscu, z którego widać jednocześnie Anduinę, bród na którym Arwena spłukała Nazgule, Amon Hen, Danharrow i pewnie coś jeszcze. To wszystko dlatego, że Queenstown było jedną z głównych baz dla filmowców, a plenerów w okolicznych okolicznościach przyrody im nie brakowało. Chyba nawet wypatrzyliś miejsce, w którym było robione bodaj najbardziej znane zdjęcie Drużyny Pierścienia, kiedy idą w rzędzie po grzbiecie wzniesienia.
Przegląd Śródziemia

Brakuje tylko maszerujących sylwetek 
Tego dnia zobaczyliśmy jeszcze z bliska wspomniany bród, Ithilien, miejsce, w którym zostały cyfrowo wszczepione posągi królów nad Anduiną i kawałek Rohanu.
Hela pieszo zamiast Arweny konno

Gdzieś tutaj stały posągi królów

Na wzgórzu Deer Park Heights kręcony był m. in. exodus z Edoras

Z Rohanem sprawa jest dość ciekawa, bo był kręcony w kilku miejscach Południowej Wyspy. Zwieńczeniem naszej podróży po Śródziemiu było dotarcie po przejechaniu blisko 30 kilometrów szutrową drogą do doliny, na środku której wznosi się Mt Sunday. Ten malowniczy skalisty pagórek musiał podczas kręcenia "Dwóch wież" udźwignąć ciężar Edoras, czyli stolicy Rohanu. Cała dolina jest tak odległa od cywilizacji (do najbliższego sklepu jest 45km, a do sklepu przyjmującego zagraniczne karty płatnicze jeszcze kilkanaście więcej), że czuliśmy się, jakbyśmy byli sami we wszechświecie. Uczucie to potęgował fakt, że byliśmy jedynymi gośćmi w mieszczącym się w dolinie schronisku. Cóż, był wtorek w schronisku po sezonie.
Na Mt Sunday nie ma żadnego śladu po Edoras

Podróż po Śródziemiu była fantastycznym elementem zwiedzania Nowej Zelandii, a swój koniec będzie miała podczas maratonu filmowego z "Władcą pierścieni", który planujemy na jeden z weekendów po powrocie do domu. Wersja reżyserska na Blurayu czeka cierpliwie w Warszawie.