Po przyjeździe do Rotorui podjęliśmy szybką i mało przemyślaną decyzję o pójściu na maoryski wieczór z tradycyjną kolacją. Podczas wieczoru mieliśmy nie tylko zjeść, ale również zaznajomić się z maoryską kulturą i zwyczajami prezentowanymi przez jedną z maoryskich rodzin Mitai w ich zrekonstruowanej plemiennej wiosce. Kiedy zasiedliśmy pod wielkim namiotem wśród nakryć uszykowanych dla ponad setki osób, pojawiła się myśl, że właśnie zwerbowano nas na maoryskie wesele i że niestety nie był to nasz najlepszy pomysł. Siedząc przy stoliku dla ośmiu osób zastanawialiśmy się kim będą nasi nowi znajomi. Kiedy dosiadło się do nas czworo Francuzów w średnim wieku, którzy w widoczną niechęcią odpowiedzieli “hello” nie mieliśmy większych złudzeń jak przeminie ten wieczór. Na szczęście na przeciwko nas dosiadło się jeszcze młode amerykańskie małżeństwo z Michigan, które nie tylko wiedziało gdzie jest Polska, ale również chętnie wybrałoby się do nas na zwiedzanie :) “Hurrrraaa, jesteśmy uratowani” pomyślałam zerkając w stronę niemal odwróconych do nas plecami Francuzów.
Rozpoczął się wieczór, ale niestety kolacji, a raczej naszego obiadu nadal ani śladu. Za to wystąpił wodzirej całej imprezy, istny poliglota. Potrafił powiedzieć “ciasto czekoladowe" w każdym języku kraju, z którego pochodzili goście. Było to nie lada wyzwanie, bo zebrało się nas aż 37 narodowości. Ciasto czekoladowe oczywiście miało być podane na deser, jednak nic nie wskazywało kiedy będzie to, co zwykle jada się wcześniej. Generalnie Maorysi są bardzo przyjaźni i gościnni, jednak zapowiadało się, że będzie to późna uczta… Podzielono nas na dwie grupy i udaliśmy się na zwiedzanie plemiennej wioski. Na początek gospodarz zaprowadził nas na miejsce przyrządzania naszej kolacji. Jedzenie miało być przyrządzane w tradycyjny sposób, i tak naszym oczom ukazała się dziura w ziemi przykryta, jak na mój gust brudnymi, przesiąkniętymi dymem kocami. W powietrzu unosił się dziwny słodko-wędzony zapach. Po odsłonięciu wierzchniej warstwy zobaczyliśmy ładnie ułożoną stertę kurczaków, baraniny oraz kumara czyli słodkich ziemniaków, które są tu bardzo lubiane. Wszystko było pieczone na gorących kamieniach, którymi wyłożone było dno dziury. Przyznam, że średnio zachwycił mnie ten widok, ale cóż, w końcu miało być tradycyjnie.
|
Hangi po wyjęciu z dołka |
Po tym jak obejrzeliśmy naszą strawę wcale nie mieliśmy jej jeszcze próbować. Teraz przyszła kolej na doznania kulturalne i tak najpierw gospodarz zaprezentował nam kilkumetrową “waka”, co w języku Maorysów oznacza środek transportu, a w tym konkretnym wypadku jest określeniem dla łodzi, którą pływali niegdyś wojownicy. Łodzie te były zazwyczaj zrobione z jednego pnia, upatrzonego lata przed ich ścięciem. Często regularnie obdzierano korę po jednej stronie drzewa żeby łatwiej było ją potem drążyć. Faktycznie “waka" rodziny Mitai była duża i imponująca jednak zdążyliśmy się już zorientować, że w wielu miejscach Maorysi chwalą się swoimi łodziami ;) Jedno jest pewne, że potrzeba niesamowitej siły wielu męskich muskułów żeby wnieść takiego giganta do wody.
|
Współbiesiadnicy i waka |
|
Pod prąd strumienia wiosłował mały oddział |
W kolejnej części wieczoru nad brzegiem rzeki, wśród buszu mogliśmy podziwiać wojowników płynących w jednej z łodzi. W sumie wyglądało to dość komicznie, a ich straszne miny i pokazywanie języka, które kiedyś służyły straszeniu przeciwnika raczej nas rozbawiały. Następnie przedstawienie przeniosło się na scenę, na której postawiono mini wioskę maoryską. Tu mogliśmy już w pełni obserwować walory wojowników (oczywiście rzecz gustu ;), a także ich kobiet. Odbył się pokaz walki oraz śpiewów, prezentacja broni, a nawet próba nauczenia nas kilku słów w języku Maorysów. W końcu jednak zaproszono nas na długo oczekiwaną ucztę, czyli hangi.
|
Zrekonstruowana wioska maoryska... |
|
...i jej wódz |
|
Maoryskie dziewczęta |
|
Tradycyjna zabawa kijkami |
|
Z gitarą przy ognisku |
|
Haka |
|
Haka |
|
Haka |
Ostatnim punktem wieczoru miało być zobaczenie ptaków kiwi, których jak się okazuje nie jest łatwo wypatrzeć. Zaledwie kilka procent Nowozelanczyków widziało te ptaki w naturze. Są to zwierzęta nocne i do tego bardzo płochliwe. Niestety spora ich część pada ofiarą drapieżników i nawet psów. Dorosłe ptaki mogą żyć nawet kilkadziesiąt lat, ale rzadko im się to udaje. Również złożenie samego jaja wymaga ogromnego wysiłku i jest porównywalne u człowieka do urodzenia kilkunastokilogramowego dziecka! Także nie mogliśmy się doczekać żeby zobaczyć w końcu te ptaszydła :) Pani przewodnik zaprowadziła nas do zagrody kiwi, było już zupełnie ciemno i tylko delikatne światło wypełniało wybieg, który w większej części pokrywały krzaki i zarośla. Stojąc tak i wypatrując kiwi, po kilku minutach stwierdziłam, że to nie może się udać. Jednak po kilkunastu minutach w ciszy krzaki zaczęły szeleścić i w końcu nieśmiało wyszedł z nich puchaty stwór z długim dziobem. Rozmiarem przypominał kurczaka na trochę dłuższych nogach. Niestety mogliśmy go obserwować tylko krótką chwilę, bo szybko zdecydował się zaszyć z powrotem w gęstwinie. Suma summarum i tak było warto, bo z pewnością w Nowej Zelandii nigdy byśmy nie zobaczyli kiwi na dziko.
Nawiązując jeszcze do kultury maoryskiej następnego dnia poszliśmy również do Te Puia - kulturalnego centrum maoryskiego, gdzie mogliśmy się przyjrzeć jak powstają maoryskie rzeźby. Znajdujące się tam dzieła są tworzone przez uczniów wybranych z pośród setek kandydatów z różnych plemion. Po trzech latach nauki mogą oni opuścić szkołę i profesjonalnie zajmować się rzeźbą, a także przekazywać tajniki tej sztuki nowym pokoleniom.
|
Szkoła rzeźbiarska |
|
Gotowa rzeźba na domu spotkań |
Przyjrzeliśmy się również jak powstają tradycyjne stroje i tak na przykład maoryskie spódniczki piupiu są wytwarzane z liści harakeke czyli pewnego rodzaju trzciny. Liście są bardzo twarde i mocne, a po zdarciu ostrym brzegiem muszli, wierzchniej warstwy liścia widać włókna, które po uformowaniu i wyschnięciu tworzą bardzo mocny i wytrzymały materiał. Do uformowania jednego z fragmentów spódniczki posłużyła nawet noga Kuby :) Niestety zrobienie całej piupiu zajęłoby nam przynajmniej tydzień, także niestety moja garderoba się nie poszerzyła.
|
Kuba został potraktowany instrumentalnie przez maoryską przewodniczkę |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz