Miasto przywitało nas ładną, słoneczną pogodą. Mieszkamy w apartamencie na 13 piętrze w samym centrum między wieżowcami i wieżą Sky Tower. Miasto jest położone na wygasłych wulkanach, więc ciagle chodzimy pod górkę i z górki. W piątek od razu poszliśmy na spacer po pobliskich parkach, kampusie uniwersyteckim z charakterystyczną wieżą zegarową i ulicy dawnych domów kupieckich zbudowanych w stylu wiktoriańskim z malowniczymi drewnianymi balustradami.
Wciąż nie możemy się nadziwić tutejszej roślinności, a zobaczyliśmy tylko parkową próbkę i nie wyrwaliśmy się jeszcze z miasta na łono prawdziwej przyrody. Jak na razie nasz słuch uodpornił się na wszędobylski dźwięk cykad zmieszany ze skrzeczeniem mew.
Kiedy w końcu trafiliśmy na ulicę handlową uderzyła nas ilość egzotycznych knajpek i barów oferujących kuchnię tajską, chińską, wietnamską, indonezyjską i oczywiście japońską z ogromnym wyborem sushi. Zauważyłam również, że bardzo popularnym dodatkiem do wielu dań jest tu awokado, na które niestety mam uczulenie, więc muszę uważać, co wkładają mi na talerz. Jako, że od pewnego czasu jestem na diecie wegetariańskiej, jestem zachwycona różnorodnością świeżych soków owocowych jakie oferują tutejsze juice bary. Kubuś natomiast ma prawdziwe używanie wśród tutejszych piw, które uwodzą go swoim smakiem.
Mamy już pierwszą śmieszną anegdotę z piątkowych zakupów w supermarkecie. Znaleźliśmy sobie w nim przyjemne winko na wieczór i przy kasie pani poprosiła nas o dokumenty. Kiedy spojrzała na nasze daty urodzenia powiedziała tylko "I'm speachless". Nie ukrywam, że sprawiło mi to wielką przyjemność :) natomiast mój mąż staruszek nie był specjalnie szczęśliwy po wyjściu ze sklepu. Nie wiem, czy to ze względu na swój młodzieńczy wygląd, czy może ze względu na dość wysokie ceny, wynikające z wysokiego kursu dolara nowozelandzkiego albo faktu robienia zakupów w centrum Auckland przy głównej ulicy handlowej kraju. No cóż, w końcu to Poznaniak ;)
W sobotę kontynuowaliśmy spacerowanie po Auckland. Wyjechaliśmy między innymi na taras widokowy na 60 piętrze Sky Tower, czyli najwyższego budynku na południowej półkuli. Widoki roztaczają się stamtąd niesamowite, choć ani trochę nie przypominają filmowego Śródziemia. Co jakiś czas można było zobaczyć ochotników skaczących na czymś w rodzaju połączenia tyrolki z bungy. W luźnych kombinezonach przypominali mi nieco latające wiewiórki z rozpostartymi łapkami.
Wieczorem doszliśmy do nabrzeża zabudowanego portowymi knajpkami, gdzie już po ponad godzinie czekania zjedliśmy kolację na świeżym powietrzu przy portowej promenadzie. W międzyczasie zdążyło się zrobić całkiem chłodno i nawet bluzy nie były w stanie nas ogrzać. Za to napatrzyliśmy się, na jakim totalnym luzie ubierają się miejscowi, więc nasze szorty, sportowe buty i bluzy z kapturami absolutnie nie raziły podczas sobotniej kolacji w restauracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz